O Roswell - dr Jan Pająk
Jak wiadomo niektórzy amerykanie nabyli osławionej już w świecie tendencji do "posiadania" u siebie wszystkiego "naj", co tylko dostępne jest na tej planecie, czy nawet w całym wszechświecie. Symbolicznym wyrażeniem tej tendencji do przewodzenia są m.in. fabuły ostatnio nakręcanych filmów amerykańskich. W przeciwieństwie do starszych filmów, gdzie ciągle uznawane było przez nich równorzędne partnerstwo innych krajów (np. patrz film "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" w którym ciągle oddano należyty kredyt zaawansowaniu francuskich badań UFO), bardziej nowe filmy amerykańskie zaczynają promować obraz świata w którym jeśli coś ważnego się przydarza, koniecznie musi to nastąpić w USA - przykładowo patrz "Indiana Jones" - zgodnie z którym nawet biblijna "Arka Przymierza" znajduje się teraz w USA, czy "Stargate" - zgodnie z którym tylko wojskowi w USA posiadają urządzenie teleportacyjne (tzw. "Stargate") zdolne przerzucać ludzi i ładunki do kilku lokacji we wszechświecie. W duchu tej tendencji, od jakiegoś już czasu grupa żądnych sensacji osób rozdmuchuje pogłoski że w 1947 roku wehikuł UFO miał ulec katastrofie na pustyni koło miejscowości Roswell w stanie New Mexico. Zgodnie z nimi, USA ma jakoby być jedynym krajem na świecie jaki sekretnie znajduje się w posiadaniu zarówno samego wehikułu UFO, jak i ciał UFOnautów. Zawarta w nich idea, jak każdy trend społeczny, również została już podchwycona przez twórców filmowych i wyrażona w niedawnym filmie "Independence day". Na poparcie tych pogłosek, od czasu do czasu pojawiają się również różnorodne "dowody" które po sprawdzeniu ich pochodzenia zawsze prowadzą do jakiegoś anonimowego "poinformowanego" sprzedającego je entuzjastom badań UFO za znaczną sumę dolarów.
Analiza zasadności tych pogłosek w świetle dotychczasowych badań eksplozji UFO koło Tapanui prowadzi jednak do żenujących wniosków. Zgodnie z nią, gdyby w Roswell faktycznie zaistniała katastrofa jakiegoś UFO, wtedy nie ma najmniejszych szans aby pozostały tam po niej jakiekolwiek fragmenty wehikułu czy ciała UFOnautów. Uszkodzenie bowiem pędników nawet najmniejszego UFO typu K3 musiałoby wyzwolić zawartą w nich energię magnetyczną, która z kolei spowodowałaby eksplozję o sile przekraczającej co najmniej odpowiednik jednej megatony TNT. W efekcie wehikuł odparowałby w całości, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu, nie wspominając już co stałoby się z ciałami UFOnautów. W świetle materiału zestawionego w niniejszej monografii [5/4] wynika więc jednoznacznie, że "Roswell incident" wcale nie był katastrofą UFO. Jeśli zaś faktycznie coś tam się rozbiło, zapewne był to jakiś aparat latający zbudowany na Ziemi i stąd nie przenoszący w sobie, tak jak wehikuł UFO, zasobów energii jakie po wyzwoleniu byłyby zdolne do odparowania jego konstrukcji. Najprawdopodobniej więc w Roswell uległ katastrofie jakiś eksperymentalny aparat latający budowany przez Amerykanów dla celów militarnych - przykładowo prototyp przejętego od Niemców dyskoplanu V7 "Belonzo" jakiego kształt był dosyć zbliżony do kształtu UFO, czy nawet dokładnie to co oficjalnie wyjaśnił rząd amerykański, t.j. eksperymentalny balon o charakterze militarnym. Aczkolwiek autor zainteresowany jest w popieraniu badań UFO, niniejszym czyni to jasne i jednoznaczne, że zgodnie z wskazaniami jego teorii i wynikami dotychczasowych badań, cały rumor i dmuchanina otaczające "Roswell Incident"; (1) są nastawione wyłącznie na sensacyjność i stąd nie mają nic wspólnego z rzeczowym dociekaniem prawdy, (2) są zbyt ubogie w materiał dowodowy w stosunku do przypadków o których wiadomo że zaistniały naprawdę, (3) ich skąpe szczegóły techniczne wykazują brak zależności z dotychczasową wiedzą na temat UFO (przykładowo wehikuły rysowane przez naocznych "światków" tego incydentu posiadają całkowicie błędne kształty jakie wcale nie zgadzają się z układem równań opisujących kształty UFO), (4) nie są spójne w żadnym punkcie z naszą obecną wiedzą na temat katastrof UFO (np. w Roswell brak było eksplozji, krateru, oraz magnetycznego lub telekinetycznego skażenia środowiska), (5) pozostają w jawnej sprzeczności z udowodniona wielowiekowym i niemal bezbłędnym działaniem na Ziemi, wysoką operatywnością, sprawnością organizacyjną, inteligencją i technicznymi możliwościami UFO, szczególnie zaś z ich ogromnie zaawansowaną technologią umożliwiającą natychmiastowe zlokalizowanie szczątków swoich wehikułów i odzyskanie ciał swoich kamratów, (6) pozostają w jawnej sprzeczności z udowodnioną już zdolnością UFOnautów do podróży w czasie, i wynikającą z tej zdolności możliwości całkowitego zapobiegania przypadkowym katastrofom ich wehikułów, (7) są wyraźnie zbieżne z pogłębiającą się ostatnio tendencją niektórych Amerykanów do czysto propagandowego ukazywania ich kraju jako przewodzącego światowi na każdym możliwym polu, oraz (8) popierają interesy UFOnautów poprzez zasiewanie konfuzji wśród ludzi. Jako takie omawiane pogłoski są dalekie od prawdy i urągają rzeczowemu podejściu do badań UFO.
W świetle powyższych wniosków, autor z wielkim zadowoleniem przeczytał artykuł Marii Giedz opublikowany w Dzienniku Bałtyckim, wydanie z dnia 31 grudnia 1996 roku, a dotyczącym kolejnej "katastrofy UFO" jaka podobno miała miejsce w Gdyni w środę dnia 21 stycznia 1959 roku około godz. 5 rano oraz powołującym się na wcześniejsze doniesienia w tym zakresie publikowane w Wieczorze Wybrzeża z dni 23 i 28 stycznia 1959 roku. Dowodzi on że "Polacy nie gęsi też swoją katastrofę UFO mają". Jeśli UFO było tak grzeczne aby rozbić się w Roswell, mogło także w Gdyni powtórzyć i dla nas tą samą atrakcję. Podobnie jak to było w przypadku Roswell, artykuł ten podaje że również w Gdyni po katastrofie odzyskane nie tylko zostały fragmenty wehikułu, ale także i ciało umierającego UFOnauty ubrane w srebrzysty kombinezon który dał się otworzyć jedynie nożycami do metalu. Zarówno wydobyte fragmenty UFO jak i ciało UFOnauty zabrać mieli wojskowi poczym wszelki słuch o nich zaginął (podobnie jak w przypadku Roswell, któregoś dnia zapewne się dowiemy że przechowywane są one starannie gdzieś w podziemiach sekretnej bazy koło Gorzowa). Cały zaś przypadek opisany ma być tzw. "białej księdze" kompletowanej w Dęblinie i udostępnianej wyłącznie do użytku wyższej kadry oficerskiej. Autor z zaciekawieniem wyczekuje wyników dalszych badań "incydentu Gdynia", bowiem wobec znacznie bardziej rzeczowego i realistycznego klimatu intelektualnego w Polsce, wyciągnięte z tego przypadku wnioski będą zapewne nie tylko konstruktywniejsze, ale także generalniejsze i stąd wyjaśniające całość zjawiska raportowanych ostatnio co jakiś czas "katastrof UFO".
Dr Jan Pająk
Tom 2 monografii Interpretacje i wyjaśnienia
Artykuł pochodzi ze strony www.paranormalium.pl
"O Roswell - dr Jan Pająk" na Paranormalium
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz