piątek, 2 grudnia 2011

Mroczny sekret upadku UFO w Roswell

Mroczny sekret szeryfa z Roswell ujawniony

              Rola, jaką odegrał szeryf z Chaves County w sprawie upadku UFO w Roswell w 1947 roku - choć bardzo ważna - nawet dziś nie jest do końca zrozumiana. Jest ona również w ogromnym stopniu niedoceniana. Gdyby George Wilcox szczęśliwie nie powiadomił tego dnia lokalnej bazy wojskowej o odkryciu przez ranczera niezwykłych szczątków z wypadku, prawdziwa natura wydarzenia mogłaby zostać szeroko rozpowszechniona. Szczegóły otaczające ten incydent mogłyby nigdy nie zostać ukryte - my zaś znalibyśmy wszystkie odpowiedzi na pytania, które dziś zadajemy sobie na temat tego wydarzenia.

              Pozaziemska rzeczywistość otaczająca Roswell, głębokie zaangażowanie szeryfa w incydent oraz waga jego tajemnicy ujawnione zostały przez:
- jego dwie córki
- jego wnuczkę
- jego dawnego sąsiada
- Braci z Roswell
- lokalnego przedsiębiorcę pogrzebowego
- zastępców szeryfa

Interesujące, że również żona szeryfa Wilcox'a miała swój wkład w sprawie incydentu w mało znanym pisemnym raporcie, który sporządziła potajemnie dla potrzeb historycznych. Sporządziła odręcznie szczegółowy opis zdarzenia krótko po incydencie - dokument jest aktualnie przechowywany przez historyków. Opowiada ona o nadzwyczajności tego dnia oraz oferuje nam podpowiedzi dotyczące doświadczeń jej męża oraz Roswell jako zdarzenia o naturze pozaziemskiej.

Przeciek Wilcoxa

              W lipcu 1947 roku George A. Wilcox był szeryfem w Chaves County. Gdy ranczer Mac Brazel przyszedł do biura szeryfa, przyniósł ze sobą odrobinę niezwykłych materiałów, które - jak mówił szeryfowi - znalazł na ranczu Fosterów. Brazel wrócił właśnie od Proctorów, którzy posiadali sąsiadujące ranczo. Floyd i Loretta powiedzieli Macowi, że powinien opowiedzieć szeryfowi o swoim odkryciu. Mac udał się więc do miasteczka. Nie wiedział, czym były te materiały i chciał się dowiedzieć, czy szeryf będzie w stanie je zidentyfikować i czy pomoże mu je pozbierać i wywieźć z rancza. Ktoś był za to odpowiedzialny, a Mac chciał, by Wilcox dowiedział się i zrobił coś w tej sprawie.

Wilcox nie miał pomysłu, czym były szczątki, które pokazał mu Mac. Sceptycy wskazują na zasadniczy fakt: WIlcox musiał być wystarczająco zakłopotany tym materiałem - i wystarczająco zainteresowany historią Maca - by natychmiast powiadomić żołnierzy stacjonujących w bazie, każąc im przy tym zbadać sprawę. Wilcox musiał mocno wierzyć, że wydarzyło się coś ważnego. Musiał usłyszeć lub zobaczyć coś tak alarmującego, że postanowił włączyć w to inne władze i skontaktować się z Bazą Sił Powietrznych w Roswell. Czymkolwiek było to, co Mac pokazał George'owi, z pewnością nie był to kawałek balonu ani też balonu festynowego, jak twierdził rząd. Wilcox był dobrze obznajomiony z każdego rodzaju balonami. Często spadały one na rancza hrabstwa, w którym służył. Nigdy nie przekazywał RAAF'owi czegokolwiek, co przypominałoby materiał z balonu.

Niemal natychmiast po telefonie od Wilcoxa do hrabstwa przyjechało wojsko. Jak później powiedziano pracownikom Straży Pożarnej w Roswell, wojskowi powiedzieli szeryfowi i jego zastępcom, że nie muszą opuszczać tego miejsca. Musieli jedynie przekazać sprawę oficerom w bazie. Jedna z córek Wilcoxa powiedziała później, że szeryf czuł, że posiada odpowiednie kwalifikacje i mimo że to do niego należało ostatnie zdanie w sprawie, został zmuszony do współpracy. Wierzyła, że gdyby miał to wykonać ponownie, najpierw opowiedziałby o wszystkim prasie i reporterom, bez angażowania w to wojska.

Córki szeryfa: Co nasz ojciec mówił o obcych

              George i Inez Wilcox mieli dwie córki, Phyllis i Elizabeth. Obydwie, wciąż żyjące, zamężne emerytowane profesjonalistki, były bardzo elokwentne. Obie również utrzymują, że ich ojciec był zaangażowany w mające naturę pozaziemską wydarzenie w Roswell w 1947 roku.
Phyllis (nazwisko McGuire) podzieliła się tym, co wie na temat swojej rodziny i jej zaangażowania tego dnia 1947 roku:

"Ojciec miał przy sobie jakieś materiały... nie wiedziałam, jakie... powiedział, że wysłał tam kilku swoich zastępców i że widzieli oni tam jakieś rzeczy. Widzieli zagrodę, w której znajdowały się jakieś materiały, zobaczyli też na trawie wypalony obszar wielkości boiska do piłki nożnej". Phyllis stwierdziła również, że dwóch funkcjonariuszy odnalazło "okopcony obszar", który wyglądał jak gdyby wylądowało na nim "coś wielkiego i okrągłego".

"Gdy w lokalnej prasie w Roswell przeczytałam artykuł na temat znalezionego tam latającego spodka, wybrałam się do jego [ojca] biura, by go o to zapytać. Zapytałam ojca, czy sądzi, że informacja o latającym spodku jest prawdziwa. Odpowiedział: 'Nie wiem, po co Brazel by się targał taki szmat drogi, gdyby tam nic nie było'. Powiedział, że Brazel wziął ze sobą trochę materiału, by go pokazać, i że materiał ten wyglądał jak cynfolia, gdy jednak go zwijał, materiał wracał do swojego pierwotnego kształtu. Czuł, że było to ważne odkrycie i wysłał tam swoich zastępców, by ci zbadali sprawę".

Phyllis McGuire
Phyllis McGuire, córka szeryfa Wilcoxa

Phyllis, jako świadek z pierwszej ręki, potwierdza istnienie "metalu z pamięcią kształtu" (który według niej był przechowywany w małym więziennym pomieszczeniu), który został przywieziony do miejscowego więzienia. Jest ona jedną z tych, którzy opisywali niektóre szczątki jako "pamiętające siebie" - dekady przed wynalezieniem stopów metali odzyskujących kształt.

McGuire opowiada, że podczas gdy mężczyźni dyskutowali nad ta sprawą, kazano jej wyjść z więzienia. Mimo, iż chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat znaleziska, ojciec nie powiedział jej nic. W końcu matka nakazała jej przestać wypytywać ojca o tą sprawę i "zostawić to w spokoju".

Phyllis przyznaje, że jej matka - aczkolwiek tylko jeden raz - krótko opowiedziała jej o zdarzeniu. Jak mówi, "Na początku lat siedemdziesiątych powiedziała mi więcej o tym, co się stało. 'Co to było?', zapytałam pewnego razu". "Kosmita", odpowiedziała Inez. Phyllis zapytała następnie "Czy były tam ciała?", na co Inez odpowiedziała "Tak, były tam ciała. Gdy ich znaleziono, jeden z nich jeszcze żył, ale w końcu umarł".

Phyllis opowiada dalej, co mówiła jej matka: "Mieli wielkie głowy i oczy, ale małe ciała. Moja matka powiedziała, że ojcu bardzo było ich szkoda. Odniosłam wrażenie, że niezbyt dobrze się nimi zaopiekowano i że traktowano ich jak wrogów. Mój ojciec opowiedział matce o wszystkim. Zawsze to wiedziała. Nie wspominała o nikim innym, kto byłby w to zaangażowany. Mówili, że zabiliby całą rodzinę". Na temat swojego ojca Phyllis mówi: "Myślę, że czuł się źle, nie mówiąc mi nic. Być może jednak próbował nas chronić".

Elizabeth, córka George'a Wilcoxa

          Druga córka Wilcoxa, Elizabeth (nazwisko Tulk), poświadczyła, co wie na temat tego zdarzenia:

"W lipcu 1947 roku odwiedziłam moich rodziców w Roswell w Nowym Meksyku. W dniu, gdy ja i mój mąż przyjechaliśmy, były tam jeepy i jacyś ludzie z sił powietrznych obecni byli w lokalnym więzieniu. Mój mąż, Jay, zapytał mojego ojca, co się dzieje. Ojciec odpowiedział: 'Cóż, ten człowiek tu przyszedł i mówił, że znaleziono ten latający talerz, i przyniósł z niego kawałek. Powiedział, że wokół znalezionego materiału trawa wyglądała jak gdyby była wypalona".

"Moja matka przez całe lata nie mówiła nic o tym incydencie. Po latach jednak powiedziała 'Czy pamiętasz ten czas, gdy w Roswell znaleziono latający spodek?'. Czytałam napisany przez nią artykuł, w którym pisze, że do dziś nie wiadomo, czy to był latający spodek, ponieważ mojemu ojcu zabroniono w ogóle o tym mówić".

Tulk wskazuje na to, iż wierzy, że zastępcy szeryfa wybrali się na miejsce wypadku zanim w miejscowym więzieniu zjawili się wojskowi. Powiedziała, że przyjechali tam, nie znaleźli jednak samego miejsca wypadku. Ujawnili jednak wielki, mocno wypalony obszar w kształcie koła. Później, gdy zastępcy szeryfa próbowali się tam dostać, wojskowi otoczyli ten rejon i nie było już możliwości, by cokolwiek tam zobaczyć. Mąż Elizabeth, Jay, potwierdza to, co jego żona opowiedziała badaczom na temat zdarzenia z Roswell.

              Interesujący jest poruszony przez rodzinę Wilcoxa wątek dotyczący wypalonego miejsca. Inni (w tym oficerowie RAAF'u, Lewis Rickett i Chester Barton) również, niezależnie, wspominali o dużym przypalonym bądź wypalonym obszarze. Przedsiębiorca pogrzebowy, Glenn Dennis, również wspominał, że widział w bazie sił powietrznych metalowe fragmenty wystające z tyłu ciężarówek, które wyglądały na "spalone w wysokiej temperaturze". Ta "spalona wskazówka", o której mówi rodzina Wilcoxa, potwierdza, że mówili prawdę na temat incydentu. Rząd utrzymuje, że w Roswell rozbił się balon meteorologiczny. Taki balon nie jest w stanie jednak spłonąć i pozostawić na miejscu wypalonego koła.

Wnuczka szeryfa: Oni byli z kosmosu

              Barbara Wilcox Dugger jest wnuczką George'a i Inez Wilcoxów oraz córką Elizabeth Wilcox Tulk. Barbara mieszkała ze swoją babcią przez jakiś czas po śmierci George'a. Towarzyszyła swojej owdowiałej babci. Być może z uwagi na upływ czasu - oraz na bliskość i zaufanie, jakie wdowa miała wobec swojej wnuczki - w kwestii incydentu z Roswell Inez otwarła się przed Barbarą nawet bardziej, niż przed jej matką. Rodzina mówi o Inez jako o "Wielkiej Mamie" (Big Mom). Według wnuczki, pewnego dnia, gdy wspólnie oglądały telewizję, rozpoczął się program poruszający tematykę UFO. Barbara opowiada o tym, co powiedziała wówczas jej babcia:

"Barbaro, powiedz mi, czy wierzysz, że gdzieś w kosmosie istnieje życie?" Odpowiedziałam, "Wielka Mamo, przecież wiesz, że wierzę". Inez kontynuowała: "Muszę ci coś opowiedzieć. Musisz jednak obiecać, że nigdy nikomu więcej o tym nie powiesz. Proszę, zachowaj to dla siebie. Gdy to wszystko się wydarzyło, wojskowi przyszli do nas, do biura szeryfa, i oświadczyli, że jeśli my, to znaczy George i ja, kiedykolwiek komukolwiek w tej sprawie powiemy choć jedno słowo, wówczas zabiją nie tylko nad, ale i całą rodzinę". Barbara zapytała swoją babcię, czy wierzyła, że oni naprawdę spełnią taką groźbę. Inez odpowiedziała: "A jak myślisz?"

Barbara własnymi słowami opowiada, co babcia, prywatnie i niechętnie, opowiedziała jej:

"Babcia powiedziała, że ktoś przyjechał do Roswell i opowiedział jemu [George'owi] o tym wypadku. Mój dziadek wyruszył w to miejsce. Był wieczór. Znajdował się tam wielki wypalony obszar, dziadek ujrzał szczątki. Widział również cztery istoty z kosmosu. Jeden z tych małych ludzi jeszcze żył. Mieli oni wielkie głowy. Mieli na sobie ubrania prrzypominające jedwab. Po jego powrocie do biura moja babcia odbierała telefony z całego świata. Jeśli mówi, że to się stało, to znaczy, że to się stało. Moja babcia była bardzo lojalną obywatelką Stanów Zjednoczonych i wychodziła z założenia, że najlepiej dla interesu kraju będzie nie mówić o tym wydarzeniu... nie powiedziała nic". Barbara dodaje: "Mówiła, że to wydarzenie zaszokowało dziadka. Później już nigdy więcej nie chciał być szeryfem".

Żona szeryfa wyznaje: To był dobrze skrywany sekret

              W swoich archiwach Towarzystwo Historyczne Roswell przechowuje mało znany dokument, który jest naprawdę historycznej wagi. Napisany dekady temu, dokumnt ten jest podpisany przez Inez, żonę George'a Wilcoxa. Inez i George byli jak papużki nierozłączki. Mieszkali w domu powyżej więzienia, a Inez pomagała w prowadzeniu biura i asystowała George'owi w prowadzeniu operacji. Wiedziała to samo, co on.

Inez snuła wystarczająco dużo przemyśleń na temat incydentu z Roswell, by opublikować pewne szczegóły, których jej mąż nie mógł ujawnić. Fakt, że to zrobiła, pokazuje, iż wydarzenie to wywarło na nią trwały wpływ, oraz że sprawa Roswell była dyskutowana (a nawet dokumentowana w pamiętnikach) "przed całym rozgardiaszem" wywołanym przez publikację książek o Roswell na początku lat dziewięćdziesiątych.

              Jej opowiadanie, zatytułowane "Cztery lata w lokalnym więzieniu" (Four years in the county jail), opisuje życie policjanta i jego żony na sielskim Zachodzie. Inez sądziła, że być może jej opowiadanie zostanie pewnego dnia opublikowane w czasopiśmie typu Reader's Digest. W nieopublikowanym manuskrypcie Inez zawarła krótką (i cokolwiek tajemniczą) wzmiankę na temat wypadku:

"Pewnego dnia ranczer z północnej części miasteczka przyniósł ze sobą coś, co nazwał latającym talerzem. Z całych Stanów Zjednoczonych spływały doniesienia od osób, które twierdziły, że widziały latające spodki. Krążyły różne plotki, a to że spodek był z innej planety, czy też że latający nim ludzie spoglądali w dół, na nas. Tą dziwną machinę, budzącą grozę broń, wynaleźli Niemcy... Ponieważ nikt nie zaobserwował latającego talerza, pan Wilcox zawiadomił dowództwo w Bazie Sił Powietrznych Walker (dawniej należącej do RAAF'u) i opisał znalezisko. Zanim odłożył telefon, na miejscu pojawił się jakiś oficer. Szybko załadował obiekt na ciężarówkę, i wtedy był ostatni raz, gdy ktokolwiek go widział".

"W tym samym czasie rozdzwonił się telefon, z daleka dzwonili dziennikarze z Nowego Jorku, Anglii, Francji, a także przedstawiciele rządów i wojska, tak że rozmowy trwały 24 godziny na dobę. Nie rozmawiali z nikim innym, jak tylko z szeryfem. Oficer, który zabrał podejrzanie wyglądający pojazd, poinstruował jednak pana Wilcoxa, bo udzielał możliwie najmniej informacji i przekierowywał wszystkie rozmowy do bazy. Dobrze skrywany sekret".

              Oczywiście, według jej córek i wnuczki, Inez wiedziała dużo więcej, niż napisała w swoim szkicowym artykule. Być może jednak, na swój sposób, Inez pozostawiła wskazówkę dla historii. Inez zmarła w wieku 93 lat i przez dekady nosiła w sobie prawdę, która niewątpliwie była niemożliwie ciężka do zniesienia. Potwierdzając to, Phyllis, córka Wilcoxa, powiedziała: "Matka przelała na papier krótki opis tego, co stało się w 1947 roku, jak mniemam, pisząc to przed rozmową z nami na temat tego wydarzenia. Być może wciąż bała się o tym mówić, bardziej jednak obawiała się, że ta historia mogła być zapomniana".

Zastępcy szeryfa: Nie wiemy nic

              W sprawę incydentu z Roswell, za sprawą kilku osób, wplątanych było dwóch zastępców Wilcoxa. Wyruszyli oni, by obejrzeć miejsce wypadku i ujrzeli dziwny, wypalony obszar oraz otaczający to miejsce kordon wojska. Zastępcy szeryfa, B. A. "Bernie" Clark (który również spisał pierwszy raport od ranczera Maca Brazela, opisujący odkryte szczątki) i Tommy Thompson, zarówno przed własnymi rodzinami jak i przed wypytującymi badaczami wstydzili się odpowiadać na jakiekolwiek pytania tyczące się upadku obiektu w Roswell.

              Tommy Thompson (obecnie już nieżyjący), zapytany pewnego razu o incydent z Roswell i jego zaangażowanie w tą sprawę, odpowiedział: "Nie chcę zostać zastrzelony". Nie jest do końca jasne, o co mu wtedy chodziło. Thompson powiedział badaczowi, że "tego dnia nie było go w biurze" w czasie, gdy wydarzył się wypadek. Potwierdził jednak jedną rzecz: po tym wydarzeniu jego przełożony, George Wilcox, był "wykończony, wyniszczony". W rzeczy samej, Wilcox nigdy nie chciał być ani nie kandydował ponownie na urząd szeryfa w hrabstwie.

Drugi zastępca, B. A. Clark (również już nieżyjący), w podobny sposób nie puszczał pary z ust na temat tej sprawy. Nawet swoim synom, George'owi i Charlesowi Clarkowi, mówił o niej bardzo niewiele, nawet pomimo tego, iż wiedzieli oni, że ich ojciec był wówczas na miejscu. Co mogło uciszać tych dwóch stróżów prawa nawet dziesiątki lat po incydencie?

Sąsiad zza ściany: George się zmienił

              Ta autorka była w roku 1947 sąsiadką rodziny Wilcoxów. Rogene Cordes, wraz ze swoim mężem, oficerem RAAF'u, mieszkała "kilka drzwi dalej" od George'a Wilcoxa. Pracowała wówczas w jednym z banków w Roswell jako doradca.

Nawet dziś Rogene (obecnie na emeryturze, po osiemdziesiątce) nie chce rozmawiać na temat zaangażowania Wilcoxa. Choć Rogene była szczera i bezpośrednia, gdy opisywała mi inne historie dotyczące zaangażowania i powiązania jej męża-generała ze sprawą Roswell, o tyle wydawała się bardzo niechętna komentowaniu szeryfa Wilcoxa. Powiedziała mi jedynie:
"George'owi i Inez WIlcoxom grożono, oni zaś obawiali się z sobie znanych powodów. Tak naprawdę nigdy nawet nie chcieli o tym dyskutować ani też rozmawiać na ten temat ze swoimi przyjaciółmi. Po tym wszystkim George zmienił się". To wszystko, co przekazała Rogene.

Bracia i grabarz: "Wilcox nas ostrzegał"

              Ruben Anaya mieszkał w Roswell w momencie upadku obiektu w 1947 roku. Był on również politycznym ochotnikiem, bardzo blisko współpracującym z ówczesnym gubernatorem stanu Nowy Meksyk, Josephem Montoyą. W latach dziewięćdziesiątych Anaya opowiedział badaczom swoją historię, jak to zawiózł Montoyę do bazy sił powietrznych w Roswell. Mantoya był wyraźnie poirytowany, gdy wrócił do samochodu swojego brata i opowiedział czekającym, że właśnie widział w hangarze istoty pozaziemskie i że ich statek powietrzny rozbił się na odludziu. Historia Anayi została szerzej omówiona w kilku książkach poświęconych Roswell.
George Wilcox
Szeryf George Wilcox odpowiada przez telefon na pytania dotyczące incydentu w Roswell
Tą historię z historią Wilcoxa wiąże pewien wątek. Jak wyjaśnia Ruben, gdy bracia wrócili do domu po odwiezieniu Montoyo do hotelu, w którym mieszkał, zastali niespodziankę - czekającego przed domem George'a Wilcoxa. Zastanawiali się, czego Wilcox od nich chciał, przyszli więc go przywitać. Wkrótce jednak stało się oczywiste, że nie była to zwykła towarzyska wizyta. Wilcox przybył tutaj z ostrzeżeniem. Powiedział im, że z polecenia wojska dostarczył im wiadomość, która miała być dla nich zrozumiała: Wilcox wiedział, że bracia odwiedzili wcześniej bazę. Zażądał od nich, aby nikomu nie mówili czegokolwiek na temat tego, co powiedział im w bazie gubernator Montoya.

Bardzo podobną historię przytoczył przedsiębiorca pogrzebowy Glenn Dennis, pracujący w czasie incydentu w Domu Pogrzebowym Ballarda w Roswell. Dennis jest bardzo dobrze znany fascynatom sprawy Roswell, ponieważ utrzymywał, że usłyszał od pielęgniarki, że ta widziała zwłoki ET w działającym przy bazie szpitalu. Dennis wspomina również o pewnym szczególe, który czasami w jego historii jest pomijany:

Dennis utrzymuje, że gdy wrócił z bazy do domu pogrzebowego, jego ojca odwiedził niedługo później szeryf George Wilcox. Wilcox i ojciec Dennisa byli bliskimi przyjaciółmi. Pomijając ten fakt, Wilcox dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że jego wizyta nie zaliczała się do przyjacielskich. Stanowczo poinformował ojca Dennisa, że jego syn nigdy nie powinien mówić o tym, co niezwykłego widział lub co wydawało mu się, że widział lub słyszał w bazie. Ujawnienie czegokolwiek mogło nieść ze sobą poważne konsekwencje. Chciał, aby przekazał Glennowi, że nigdy ma o tej sprawie nie dyskutować.

Choć dziś pewne fragmenty historii Dennisa są przez niektórych badaczy poddawane w wątpliwość, istnieje niezależne potwierdzenie tej części relacji Glenna. Były badacz sprawy Roswell, John Price (mieszkający w tym miescie), w latach osiemdziesiątych podniósł tą sprawę w rozmowie z bratem-bliźniakiem Glenna, Bobem, który był również przyjacielem Price'a i który wyjaśnił, że w czasie upadku zagadkowego obiektu znajdował się daleko od tego miejsca. Z tego powodu nie mógł potwierdzić lub zaprzeczyć historii Glenna i zamiast tego, powiedział Price'owi, że "to zadanie Glenna, by mu o tym opowiedział". Bob stwierdził jednakowoż, że może potwierdzić jeden szczególny element historii Glenna, ponieważ osobiście wiedział, że to prawda:

Gdy wrócił do domu w 1947 roku, by odwiedzić ojca, ten wspomniał mu, że wcześniej George Wilcox przyszedł do domu "gorzej niż zdenerwowany" na Glenna oraz że ojciec zastanawiał się, w "jakiego typu problem" wpakował się Glenn. Nadmienił także, że Wilcoxowi towarzyszył zastępca Tommy Thompson. Powiedział, że Thompson nie chciał rozmawiać później na ten temat z badaczami, stwierdzając przy tym, że "nie chciał zostać zastrzelony" oraz że Wilcox był "załamany tymi wydarzeniami".

George Wilcox: Wstrząśnięty szeryf

              Na powyższym zdjęciu Wilcox wygląda jak "jeleń złapany w reflektory". Ta rzadka fotografia ukazuje Wilcoxa odpowiadającego przez telefon na pytania dotyczące incydentu z Roswell. Szeryf był wstrząśnięty. Został złapany "między skałą a twardym podłożem". Wilcox groził własnej rodzinie. Kazano mu również grozić innym rodzinom. Nieznośnym dla George'a było nagłe znalezienie się w takiej sytuacji.

Oczywiście, fragmenty historii Wilcoxa były już wcześniej wspominane w przeróżnych książkach. Tutaj zostało to jednak opowiedziane w szczegółach i "sklejone w całość" w prawdopodobnie najbardziej kompletny sposób, jaki kiedykolwiek zaproponowano. Został tu zawarty każdy znany element tej historii. Przedstawione zostały również nowe informacje, które dostarczają dodatkowego wglądu w to wydarzenie. Historia Wilcoxa wymaga dalszej uwagi, gdyż może to być najbardziej niesamowita historia potwierdzająca pozaziemską naturę wypadku z Roswell.

              Pod każdym względem ta historia jest wewnętrznie spójna. Mamy tu nadzwyczajne potwierdzenie w szczegółach. Zbyt wiele potwierdza zbyt wiele. Doprawdy niepojęte jest, że 10 ludzi (dwie córki, wnuczka, matka i wdowa, sąsiad zza ściany, dwóch zastępców, dwóch braci i grabarz) musiało kłamać w całej tej sprawie. Jeśli każdy z nich mówi prawdę, szeryf George Wilcox jest niewątpliwie postacią historyczną, która odegrała krytyczną rolę w historycznym zdarzeniu o naturze pozaziemskiej.

              Bardzo lubiany przed incydentem (i pewny kandydat na ponowny wybór na stanowisko szeryfa), Wilcox postanowił nie brać udziału w następnych wyborach. Z pewnością był przygnębiony tym wydarzeniem. Wiedział, że nie mógł znów startować. Widział zbyt wiele, kazano mu też zbyt wiele ukrywać. A to "brzemię wiedzy" o tym, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, było po prostu zbyt wielkie dla zwykłego człowieka. Człowieka, który był szeryfem w małym miasteczku i który musiał marzyć o tym, by nie musieć ukrywać największego sekretu w historii.

Anthony Bragalia, The UFO Iconoclasts
Tłumaczenie i opracowanie: Ivellios

Artykuł pochodzi ze strony www.paranormalium.pl
"Mroczny sekret szeryfa z Roswell ujawniony" na Paranormalium

Brak komentarzy: